Bardzo ekspresyjna i malownicza relacja z wyścigu w Białymstoku Wiesława Wójtowicza (Azart Peleton Chełm) – 10 zawodnik Open / 1 miejsce w kategorii M5. I piękne słowa o pasji i sportowej przyjaźni ponad granicami oraz barierą językową. Po jej przeczytaniu organizatorzy mają ochotę przestać być organizatorami… A to dlatego, że chcieliby zostawić biuro zawodów i ścigać się na trasie. 🙂 Oczywiście bez szans na pierwszą dziesiątkę, ale nawet gdyby to była ostatnia, to radość z jazdy jest zawsze taka sama! No może prawie taka sama 😉
„Dwa dni przed startem pojawił się na forum Maratonów Kresowych filmik z przejazdu po trasie wyścigu. Trasa nie wyglądała dla mnie ciekawie. Monotonia szutrów i długich prostych odcinków, i na dodatek dwa dość długie fragmenty z błotem.
Mimo to, przez myśl nie przeszło mi, by się nie pojawić na pierwszym wyścigu i nie zobaczyć znajomych po 6 miesiącach niewidzenia.
10 min przed startem wchodzę do sektora startowego. To miejsce jest jak inkubator z którego po krótkiej ciszy wyskoczy pełen energii nowy stwór. Najpierw powitania, krótkie wymiany zdań. Rzut okiem na sprzęt rywali. Sędzia podaje czas do startu 3,5 min. Po 15 sekundach pada komenda 1 min do startu!
Tak, sektor jest w innym wymiarze czasowym. Czas płynie inaczej. Sektor wycisza się z rozmów zaczyna przemawiać sprzęt.
Start był wyjątkowo spokojny. Po dwóch zakrętach byliśmy na szerokiej drodze szutrowej. W peletonie, a przynajmniej w jego czubie zaczynają się roszady. Jedni siadają na koło, inni przebijają się do przodu. W czubie peletonu jest Sylvija (przyp. Latozaite, Sprint SBR Bank Team) i Iza (przyp. Kłosowska, Grupa Szalonych Rowerzystów) . Maszyna napędza się. Ktoś lewą stroną wychodzi na prowadzenie, pozostali nie odpuszczają. Po kilku kilometrach pojawiają się możliwości wyprzedzenia. Czuję, że to nie moje tempo. Próby wyprzedzenia nic nie dają. Kolega z grupy jest już na oko 200 metrów przede mną, a po głównym rywalu z kategorii to nawet kurz opadł. Wszystko wydaje się być stracone przez bycie w nieodpowiednim miejscu przed wjazdem w błoto.
Za błotem szutr, nabieram prędkości i oddalam się od pozostałych. Na płaskim odcinku trasy jadę 32/36km/h. Z przodu widzę Sylviję z kolegą z drużyny. Są przede mną ok 100m. Niby niewiele, ale aby ich dogonić potrzebowałem około 20 min. Jednak jak jest cel, a takim było dogonienie Sylvi, jedzie się łatwiej. Tym bardziej, że Ta zachęcała gestem reki bym dołączył. Jak już dołączyłem byłem tak nakręcony, wdzięczny za gościnę w dalszej podróży i dałem zmianę. Teraz wiedziałem,ze jestem w dobrym miejscu. Sylvia to Litwinka. Języka na co dzień ni w ząb nie pojmuję. W tym szalonym pędzie jednak dowiedziałem się od niej,ze miała kontuzję nogi. Nie mogłem sobie pozwolić na jazdę na jej kole, a jej kolega troszeczkę jechał za wolno, gdy wychodził na prowadzenie. Dojechaliśmy do kolejnej ” przeszkody” błotnej. Sylvia nawigowała mnie przez całe błoto, przez tunel, i przeszkodę w postaci leżącego drzewa po skręcie w prawo za tunelem. Nie wiem co jadłem, co piłem wcześniej, ale nadal ja rozumiałem. Może mówiła po polsku?.. Nie ważne. Pięknie się pomykało. Dogoniłem kolegę z drużyny. Dogoniliśmy następną 4 osobową grupkę. Prowadziłem ich i byłem dumny, że moc jest ze mną. Może to była moc tej miłej dziewczyny, która później dziękowała wszystkim wyprzedzanym za ustąpienie drogi? Ależ nam się jechało!
W pewnym momencie patrzę i nie wierzę! Mój główny i niedościgniony rywal z kategorii przede mną. Jak ja marzyłem, aby chociaż raz jakimś cudem wygrać z nim. Wygrać, ale nie tak byle jak, gdy on będzie miał awarię. Zapaliła się turbina. Było ok 20 km do mety. Przyspieszyłem jakby meta miała być za kilometr. Oglądam się. On jedzie w środku grupy. Pomyślałem, dlaczego meta tak daleko?. Nie może tu być i teraz?. Pędziłem dalej cały czas prowadząc” pociąg”. Może wydawało mi się, że pędzę, ale byłem pierwszy więc chyba pędziłem. I nikt nie dawał zmiany, a było nas już sześcioro. Na ostrym skręcie, kątem oka patrzę, a rywala nie widzę. Został z 10 metrów. Poprosiłem kolegą Sylwi by dał zmianę, chociaż minutową. Kosztowało go to dużo. Widziałem grymas zmęczenia na twarzy. Dał zmianę. Niesamowity! Po kilkuset metrach złapałem równy oddech i już tak ciągnąłem z radością w kierunku mety. Widok najpierw żaglówek, a później bramki mety dał niesamowitego kopa. Chyba pierwszy raz nie dałem się wyprzedzić przed metą. Nie ważne było kto jedzie za mną. Ważne było, by nikt nie pokazał się przede mną.
W taki oto sposób pozornie brzydka trasa z filmiku zmieniła się w piękny i wymagający szlak wyścigu z zaskakującymi odcinkami leśnymi i kilkoma singlami wkomponowanymi naturalnie w całość.
Słowem to magia międzynarodowych Maratonów Kresowych. Nie wiem czy słowo międzynarodowych jest potrzebne. Tu stanowimy jedno. Jesteśmy ludźmi z tą samą pasją. Nie ma narodów, nie ma podziałów.”